środa, 2 czerwca 2010

Nowa godzina audycji

Kochani,

zapraszam Was serdecznie na audycję DON'T SAVE ME FROM THE FLAMES na wcześniejszą porę, od 20 do 22 na www.radiobit.dsw.edu.pl

Audycja będzie się odbywać w tych godzinach co dwa tygodnie, również przez wakacje :D

W niedzielę, 13 czerwca, zapraszam Was na przegląd zespołów z pewnej kultowej, angielskiej wytwórni. Nie zdradzę szczegółów...no może powiem tylko, że będą undergroundowe zespoły z lat 80., jak i współczesny alternatywny pop.

Nasłuchujcie!

poniedziałek, 17 maja 2010

Skandynawski uśmiech

Dungen. Muzyka mieniąca się wieloma odcieniami spokojnych uczuć. Pozornie spokojnych i, tym bardziej, pozornie nudnych. Za tajemniczą nazwą kryje się ciepłe słońce i przenikliwy wiatr znad gór. Płyta „4” szwedzkiego zespołu przesiąknięta jest dużą dawką melancholii, tęsknoty i takiej dawki smutku, która jest zaprawdę nieodzowna. Przywodzi na myśl obraz starej kamienicy rozświetlonej słońcem w chłodny dzień. Lub wyblakłej fotografii, z której emanuje nieokreślona tęsknota. Lub starej, odrapanej ławki na skraju parku, którą się najbardziej lubi.

Czemu akurat wizualne skojarzenia, a nie muzyczne? No dobrze, jeśli nie można tańczyć o architekturze, to wróćmy do muzyki. Dungen brzmi, jakby Sigur Ros z płyty Takk zrobił sobie wycieczkę w lata sześćdziesiąte i spotkał muzyków z Cream, użyczających swoich solówek folkowcom.

Jedni powiedzą, to już było, a inni, do których zalicza się pisząca te słowa, że co prawda rewolucji nie ma, ale jest drobny powiew świeżego powietrza i uśmiech przechodnia. Takie nic, a ile znaczy.





Muzyka dziewiętnastowiecznej poezji


Zespół Ollin tworzą Polak, Anglik i Amerykanin. Jeden wniósł do muzyki zespołu zimnofalowe „deszcze słów”, drugi wyspiarskie mgły, a trzeci niepokojąco odludne przestrzenie. Powstała muzyka zaiste przenosząca słuchacza do krainy niepogody, mrocznych zamczysk, zaułków XIX-wiecznego Londynu i bagien angielskiego odludzia. Co więcej, to znakomite połączenie elektronicznego rocka, jakby zapatrzonego w Cyclone zespołu Tangerine Dream, z „katedralnym ambientem” z niesamowitej płyty Vangelisa El Greco. Dołóżmy do tego recytację przemyśleń samotnika, poszukującego w podróży i w oparach opium sensu życia, a otrzymamy idealną ścieżkę dźwiękową dla poezji prerafaelitów i artystów modernistycznych, czekających na fin de siecle.
Zespół wydał ten album całkowicie za darmo, można go ściągnąć z internetu z oficjalnego archiwum wraz z całą książeczką, która została tak pięknie przygotowana, że aż żal, iż nie można kupić tradycyjnego nośnika.
Jakimiż jeszcze słowami można opisać tę muzykę? Muzykę, która jest jak panująca obecnie aura za oknem, a która w przeciwieństwie do niej przyciąga nieodparcie i z dziwną przyjemnością nie pozwala o sobie zapomnieć. To nowy gotyk dla tych, co zatrzymali się przy niemodnym romantyzmie i nie przyjmują do świadomości futurystycznej abstrakcji.. Bowiem, jak powiedział Oscar Wilde, „gotyk szuka tych, których dusze zasępia choroba marzenia”.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Declaration of Dependence to Music

Ah, to niepozorne akustyczne plumkanie. Niby nic specjalnego, dwie gitary, melodie nucone jakby w zadowoleniu po sytym obiedzie. Bez ogródek ani efektów. Zresztą po co. Czarodziejskie ręce wyczarowywują spod strun wystarczającą ilość dźwięków, żeby obezwładnić wiecznie spieszącego się człowieka. I ten biedak staje nagle i uszy otwiera ze zdumienia, jakby po raz pierwszy usłyszał świergot tego samego ptaka z drzewa pod blokiem.

Pierwsze skojarzenie? W przypadku norweskiego duetu Kings Of Convenience od początku jest to Simon & Garfunkel, ale to jak najbardziej godna inspiracja, bynajmniej nie naśladownictwo. Kilka utworów, jak Mrs. Cold, kieruje myśli ku chociażby Rodrigo Y Gabriela, i co prawda nie jest to prawdziwe, latynoskie wirtuozowstwo, ale nie pozwala odpłynąć w niepamięć. Declaration of Dependence to taki album z gatunku tych niezobowiązujących, co po pierwszym przesłuchaniu każą włączyć play od początku, aż w końcu muzyka staje się kolejną łąką w lesie myśli.

Spójrzcie jeszcze na okładkę. Istne obciachowe, hawajsko-turystyczne klimaty. Jednak każdy z nas, choćby tego głośno nie śmiał przyznać, marzy o odbyciu choć jeden raz takiej hawajskiej wycieczki. Ja już mam swoje Hawaje. Idę na łąkę do parku pod blokiem i karmię duszę i uszy nową muzyką Królów Wygody.

niedziela, 25 kwietnia 2010

Audycja w radiu Bit

Zapraszam na www.radiobit.dsw.edu.pl

W kolejnej audycji odbędziemy podróż po Ameryce i Wielkiej Brytanii folkowców, hardrockowców i innych indywiduów. Wyskoczymy też na chwilę do Niemiec, gdzie z fascynacji rockiem psychodelicznym zrodził się krautrock.
Zapraszam w najbliższą niedzielę, 30 maja, o godz. 22.
:D

Tylko o muzyce...

...bo w muzyce jest całe mnóstwo...wszystkiego. Jakkolwiek zabrzmi to pretensjonalnie, poprzez muzykę czuję, myślę, płaczę, cieszę się. Równie pretensjonalnie parafrazując, jest muzyka, więc jestem. Kiedy myję zęby, to zawsze coś brzęczy spod nosa. Kiedy komuś rozsypują się jabłka, to pamięć sięga do przeuroczej reklamy telewizorów, kiedy to po ulicach ganiają sobie wesoło kolorowe piłeczki, a eteryczną przestrzeń wypełnia piosenka Jose Gonzalesa.
W niniejszym blogu będzie mowa o artystach znanych, mniej znanych, uznanych i zapomnianych. O perełkach z przeszłości, jak i muzykach, którzy dosłownie wczoraj namieszali w muzycznym światku. Znajdą się tu relacje z koncertów, recenzje z płyt i wszelkie ciekawostki bardziej lub mniej związane z muzyką. A gatunków będzie sporo, jako że każdy oferuje coś wartego uwagi.
Na ten muzyczny bigos (tudzież chaos kontrolowany) złożą się takie gatunki, jak szeroko pojęta psychodelia lat 60., rock progresywny, muzyka elektroniczna, hard rock, new wave, rock gotycki, new romantic, dreampop/shoegaze, rock alternatywny, post-rock, trip-hop, electro, darkwave, ambient, indie, folk, neo-folk, acoustic...
...i pewnie jeszcze coś, co akuratnie nie chce przyjść do głowy.

Zapraszam :D