poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Audycja noworomantyczna

Zapraszam Was serdecznie na audycję DON'T SAVE ME FROM THE FLAMES, 5 września o godz. 20 na www.radiobit.dsw.edu.pl.

Tym razem wspomnimy najważniejszych wykonawców z nurtu new romantic, który co prawda nie przyniósł jakichś wybitnych dzieł, ale jego specyfika i barwność naznaczyła całe lata osiemdziesiąte w muzyce i ma również znaczący wpływ na współczesnych artystów. Kilku z nich również posłuchamy.

Do usłyszenia!
:>

Zagubieni w niebie

Świeżo po spędzeniu ubiegłego tygodnia na kolejnym muzycznym maratonie, Off Festival w Katowicach, niepodobna powrócić w pełni do codzienności. Praca, dom, znajomi, życie się kręci. Ale nic nie będzie już takie samo. Pamięć bywa przekleństwem, pamięć jest cudowną szafą, którą otwierasz, żeby ponownie przeżyć coś wspaniałego. Moja szafa z napisem Off Festival jeszcze się ani razu nie zamknęła. A szuflada z napisem Bear In Heaven już zaczyna się chybotać od częstego otwierania. Bo i też za każdym razem wyskakuje z niej coś nowego. Niby już było setki razy, ale jednak jakby jeszcze nie było. Z każdego utworu z obu płyt zespołu wylewa się zawartość, bo jak tu pomieścić chlubne nawiązania plus własne pomysły i jakieś intrygujące dodatki zebrane po drodze. Offensywny namiot ze średniej jakości nagłośnieniem nie pomógł ukazać połowy dokonań Bear In Heaven. Sprawił jednak, że ziarno fascynacji zostało zasiane. Słuchając wciąż pierwszego albumu, Red Bloom of the Boom z 2007 roku, marzę o ich koncercie w klubie. W tej Floydowej i shoegazingowej przestrzeni mieszczą się Radioheadowe rozterki, mroczna przebojowość Depeche Mode, romantyzm Duran Duran, gotycki chłód Joy Division. I pewnie jeszcze drugie tyle nieznanych mi (jeszcze) zespołów. Świetnie odrobiona lekcja muzycznej historii, która zaowocowała nową jakością. Rewolucji nie ma (i pewnie już nigdy nie będzie), jest za to nowa porcja tego rodzaju muzyki, która wywołuje całą paletę uczuć i emocji, smaków i kolorów.


sobota, 24 lipca 2010

Magiczny fortepian albo tęsknota za minionym

Co sądzić o zespole, który już po kilku dźwiękach pozwala odgadnąć, kto był dla niego inspiracją? A co powiedzieć, kiedy ową inspiracją jest nasz ulubiony zespół, który już nie istnieje?
W takim przypadku należałoby wystawić dwie oceny, diametralnie od siebie różne. Jedna, obiektywna, tym surowszej wymaga analizy. Druga, osobista, zdaje się być jednoznaczną odpowiedzią: "cudownie, odnalazłam alter ego dla ulubionego zespołu, który już raczej nic nowego nie nagra". Spróbujmy zatem nadać temu zdaniu obiektywną kontynuację. "I co dalej?" Oczywistym staje się fakt, iż w XXI wieku raczej bardzo trudno będzie muzycznie zaskoczyć. Ku uciesze wszelkiej maści sarkastów, sceptyków, większych lub mniejszych intelektualistów. I dobrze. Bo nie o rewolucję w tym przypadku chodzi. Istnieje drugi, właściwie ważniejszy element muzycznej twórczości. Możliwe, że Tangerine Dream też by wiele nie zdziałali, gdyby nie eksperymenty niejakiego Stockhausena. Tak samo z chaosu inspiracji winna wyłonić się indywidualna koncepcja. Przejdźmy wreszcie do zespołu. Czy muzyka zespołu Piano Magic nosi w sobie jakąś ideę? Już drugi utwór potwierdza ponadczasowość Dead Can Dance. Ale jak sprawdza się ta muzyka dzisiaj? Oczywiście, że doskonale, bo cóż innego lepiej się nadaje, jak nie pogańsko-gotyckie i plemienne dźwięki, do odstawienia tańca przez współczesnych ateistów? Przy pierwszym przesłuchaniu płyty Ovations można by zarzucić zespołowi, iż każdy utwór to hołd innemu zespołowi ze stajni 4AD. Hoł nie oznacza jednak tępego naśladownictwa. Utwór On Edge to ciekawe wydanie darkwave w jego pierwszej postaci czyli wczesnych nagrać Clan Of Xymox, zaprawione industrialnym, motorycznym rytmem. A Fond Farewell to ucieczka w poszukiwaniu samotni w wielkim mieście przy dźwiękach elektronicznej harfy. Kolejny utwór brzmi jak fragment muzyki, która nie zmieściła się na debiut Dead Can Dance z 1982r. Nawet maniera wokalisty, a chwilami barwa głosu też, łudząco przypomina o Brendanie Perrym. The Blue Hour i kolejne utwory właściwie dość jednoznacznie odwołują się do tych bardziej surowych, zimnofalowych rzeczy z początku lat 80.
I tak można się bawić w wyszukiwanie starych melodii i zespołów. Ale chodzi o coś jeszcze. Była mowa o własnej koncepcji. Dodajmy jeszcze: świetne, świeże melodie. POMYSŁ. Zapewne zespół Piano Magic pozostanie znany w kręgu podobnym do tego, który niegdyś zasłuchiwał się w niesamowitej, jedynej w swoim rodzaju, muzyce Dead Can Dance.
P.S. Tylko skąd ta nazwa? Może chcą wywołać wrażenie klasyczności, takiej fortepianowej właśnie?



piątek, 9 lipca 2010

Poopenerowa audycja

Zapraszam Was na dwie audycje, w których usłyszycie świeżą relację z tegorocznego Heineken Opener Festival oraz wspomnienia ubiegłych lat.

Nasłuchujcie 18 i 25 lipca na www.radiobit.dsw.edu.pl

:D

środa, 2 czerwca 2010

Nowa godzina audycji

Kochani,

zapraszam Was serdecznie na audycję DON'T SAVE ME FROM THE FLAMES na wcześniejszą porę, od 20 do 22 na www.radiobit.dsw.edu.pl

Audycja będzie się odbywać w tych godzinach co dwa tygodnie, również przez wakacje :D

W niedzielę, 13 czerwca, zapraszam Was na przegląd zespołów z pewnej kultowej, angielskiej wytwórni. Nie zdradzę szczegółów...no może powiem tylko, że będą undergroundowe zespoły z lat 80., jak i współczesny alternatywny pop.

Nasłuchujcie!

poniedziałek, 17 maja 2010

Skandynawski uśmiech

Dungen. Muzyka mieniąca się wieloma odcieniami spokojnych uczuć. Pozornie spokojnych i, tym bardziej, pozornie nudnych. Za tajemniczą nazwą kryje się ciepłe słońce i przenikliwy wiatr znad gór. Płyta „4” szwedzkiego zespołu przesiąknięta jest dużą dawką melancholii, tęsknoty i takiej dawki smutku, która jest zaprawdę nieodzowna. Przywodzi na myśl obraz starej kamienicy rozświetlonej słońcem w chłodny dzień. Lub wyblakłej fotografii, z której emanuje nieokreślona tęsknota. Lub starej, odrapanej ławki na skraju parku, którą się najbardziej lubi.

Czemu akurat wizualne skojarzenia, a nie muzyczne? No dobrze, jeśli nie można tańczyć o architekturze, to wróćmy do muzyki. Dungen brzmi, jakby Sigur Ros z płyty Takk zrobił sobie wycieczkę w lata sześćdziesiąte i spotkał muzyków z Cream, użyczających swoich solówek folkowcom.

Jedni powiedzą, to już było, a inni, do których zalicza się pisząca te słowa, że co prawda rewolucji nie ma, ale jest drobny powiew świeżego powietrza i uśmiech przechodnia. Takie nic, a ile znaczy.





Muzyka dziewiętnastowiecznej poezji


Zespół Ollin tworzą Polak, Anglik i Amerykanin. Jeden wniósł do muzyki zespołu zimnofalowe „deszcze słów”, drugi wyspiarskie mgły, a trzeci niepokojąco odludne przestrzenie. Powstała muzyka zaiste przenosząca słuchacza do krainy niepogody, mrocznych zamczysk, zaułków XIX-wiecznego Londynu i bagien angielskiego odludzia. Co więcej, to znakomite połączenie elektronicznego rocka, jakby zapatrzonego w Cyclone zespołu Tangerine Dream, z „katedralnym ambientem” z niesamowitej płyty Vangelisa El Greco. Dołóżmy do tego recytację przemyśleń samotnika, poszukującego w podróży i w oparach opium sensu życia, a otrzymamy idealną ścieżkę dźwiękową dla poezji prerafaelitów i artystów modernistycznych, czekających na fin de siecle.
Zespół wydał ten album całkowicie za darmo, można go ściągnąć z internetu z oficjalnego archiwum wraz z całą książeczką, która została tak pięknie przygotowana, że aż żal, iż nie można kupić tradycyjnego nośnika.
Jakimiż jeszcze słowami można opisać tę muzykę? Muzykę, która jest jak panująca obecnie aura za oknem, a która w przeciwieństwie do niej przyciąga nieodparcie i z dziwną przyjemnością nie pozwala o sobie zapomnieć. To nowy gotyk dla tych, co zatrzymali się przy niemodnym romantyzmie i nie przyjmują do świadomości futurystycznej abstrakcji.. Bowiem, jak powiedział Oscar Wilde, „gotyk szuka tych, których dusze zasępia choroba marzenia”.