Ah, to niepozorne akustyczne plumkanie. Niby nic specjalnego, dwie gitary, melodie nucone jakby w zadowoleniu po sytym obiedzie. Bez ogródek ani efektów. Zresztą po co. Czarodziejskie ręce wyczarowywują spod strun wystarczającą ilość dźwięków, żeby obezwładnić wiecznie spieszącego się człowieka. I ten biedak staje nagle i uszy otwiera ze zdumienia, jakby po raz pierwszy usłyszał świergot tego samego ptaka z drzewa pod blokiem.
Pierwsze skojarzenie? W przypadku norweskiego duetu Kings Of Convenience od początku jest to Simon & Garfunkel, ale to jak najbardziej godna inspiracja, bynajmniej nie naśladownictwo. Kilka utworów, jak Mrs. Cold, kieruje myśli ku chociażby Rodrigo Y Gabriela, i co prawda nie jest to prawdziwe, latynoskie wirtuozowstwo, ale nie pozwala odpłynąć w niepamięć. Declaration of Dependence to taki album z gatunku tych niezobowiązujących, co po pierwszym przesłuchaniu każą włączyć play od początku, aż w końcu muzyka staje się kolejną łąką w lesie myśli.
Spójrzcie jeszcze na okładkę. Istne obciachowe, hawajsko-turystyczne klimaty. Jednak każdy z nas, choćby tego głośno nie śmiał przyznać, marzy o odbyciu choć jeden raz takiej hawajskiej wycieczki. Ja już mam swoje Hawaje. Idę na łąkę do parku pod blokiem i karmię duszę i uszy nową muzyką Królów Wygody.
Pierwsze skojarzenie? W przypadku norweskiego duetu Kings Of Convenience od początku jest to Simon & Garfunkel, ale to jak najbardziej godna inspiracja, bynajmniej nie naśladownictwo. Kilka utworów, jak Mrs. Cold, kieruje myśli ku chociażby Rodrigo Y Gabriela, i co prawda nie jest to prawdziwe, latynoskie wirtuozowstwo, ale nie pozwala odpłynąć w niepamięć. Declaration of Dependence to taki album z gatunku tych niezobowiązujących, co po pierwszym przesłuchaniu każą włączyć play od początku, aż w końcu muzyka staje się kolejną łąką w lesie myśli.
Spójrzcie jeszcze na okładkę. Istne obciachowe, hawajsko-turystyczne klimaty. Jednak każdy z nas, choćby tego głośno nie śmiał przyznać, marzy o odbyciu choć jeden raz takiej hawajskiej wycieczki. Ja już mam swoje Hawaje. Idę na łąkę do parku pod blokiem i karmię duszę i uszy nową muzyką Królów Wygody.